Rio de Janeiro – chillout na 23 piętrze

18 sierpnia 2018

Monika Marin

 

I choć niektórzy uznają to pewnie za banalne, kiczowate i proste, to ja… uwielbiam wschody i zachody słońca. W każdym zakątku planety, o różnych porach roku. Te najpiękniejsze są na plażach, najlepiej wyludnionych, choć o ten luksus jest już trudno. Ale są takie miejsca na Ziemi, gdzie lubię przebywać i do których wracam. Miejsca, gdzie po prostu stapiam się z przyrodą (lub miastem, jak w tym przypadku), czuję zapach oceanu (czasem zapach z pobliskich restauracji), oraz smak dobrego wina. Słyszę śmiech bliskich mi osób, śpiew ptaków, dźwięk muzyki i szum wiatru. Jestem częścią świata. Banał? Nawet jeśli, to jaki potrzebny, aby cały czas nie myśleć ile jeszcze do zrobienia, do poprawienia. To jak głęboki wdech i wydech przed zrobieniem czegoś arcy-ważnego.

Fragment I części trylogii „Kroniki Saltamontes – Ucieczka z mroku”.

„Kuter wypłynął na niewielką odległość, skąd było widać plażę. Słońce leniwie wznosiło się coraz wyżej, a tafla wody przypominała lustro, w którym Kotlet z przyjemnością się przeglądał, wystawiając łeb za burtę i wietrząc jednocześnie swój język. Emmanuel krzątał się po pokładzie z niezwykłą swobodą. Aleks i Adam znacząco mu się przyglądali, a on jakby odgadł myśli chłopców.

– Dziwicie się, że teraz wydaję się sprawny? Nie ma w tym niczego dziwnego! Już wam mówiłem, tylko pasja trzyma mnie przy życiu. Gdy wypływam na morze, czuję się innym człowiekiem. Mój świętej pamięci dziadek przekazał mi pewną mądrość, z którą się zgadzam: „Człowiek żyje albo dzięki miłości, albo dzięki pasji. Jeśli uda mu się w życiu znaleźć i miłość, i pasję, wtedy staje się szczęściarzem”. Zapamiętajcie to, chłopaki, bo przyda wam się w życiu…

Zza horyzontu wyłoniło się słońce, które swoim wyglądem przypominało wielki balon.

– Niespotykany widok – kontynuował Emmanuel. – Dla niego warto wstać o świcie. Ale proszę! – krzyknął, wystawiając głowę za burtę. – Mamy tutaj niespodziankę!

Wszyscy, naśladując Kotleta, spojrzeli w kierunku wody, gdzie Emmanuel poprzedniego dnia zarzucił sieci. Szarpało się w niej stworzenie przypominające ogromną rybę. Gdy zobaczyło troje ludzi na łodzi, przestało się poruszać i błagalnym wzrokiem spojrzało żałośnie w ich kierunku.

– O mój Boże… – wyjąkał Emmanuel. – To delfin…

Błyskawicznie zdjął ubranie i ze sprawnością pływackiego mistrza wskoczył do turkusowej wody. Podpłynął do sieci i delikatnie pogłaskał po głowie pełne przerażenia zwierzę.

– Nie bój się, mały, zaraz cię uwolnię – powiedział i zaczął rozplątywać sznurki zaciśnięte wokół ciała wodnego ssaka. Jego dłonie uwijały się sprawnie, co chwila zanurzając się pod wodę i wyłaniając na powierzchnię, a ciało kołysało się w rytmie fal. Delfin cierpliwie czekał, nie czując zagrożenia ze strony Emmanuela. Jednak czas mijał, a sieć wciąż stawiała opór.

– Rzućcie mi nóż! – krzyknął do chłopców. – Jest w skrzyni, pod stertą innych gratów!

Adam rozejrzał się po pokładzie. W kącie stała duża drewniana skrzynia przybita gwoździami do burty i zabezpieczona grubą liną. Szarpnął nerwowo za wieko i ją otworzył. Przemieszał dłonią jej zawartość i z dna wyjął duży nóż zawinięty w skórzaną pochwę.

–Ten? – krzyknął, pokazując go Emmanuelowi.

– Tak, to ten! Rzucaj!

Adam drżącą ręką cisnął nóż do wody. Obawiał się, że jeśli Emmanuel go nie złapie, narzędzie zatonie, a szansa na uratowanie delfina zostanie stracona. Rybak jednak z niezwykłą sprawnością chwycił nóż i zniknął pod taflą wody, ciągnąc delfina i pozostawiając po sobie spienioną falę. Czas dłużył się niemiłosiernie.

– Gdzie oni są? – zaniepokoił się Aleks. Adam poczuł, jak mocno bije mu serce, a Kotlet sapał nerwowo, wystawiając za burtę już nie tylko pysk, ale kołysząc połową ciała nad taflą.

I nagle wpadł do wody.

– Ojejku! – krzyknął Aleks.

Kotlet przez chwilę pływał z głową wyciągniętą do góry, po czym jego kudłate ciało zanurzyło się całkowicie. Nastąpiła cisza przerywana biciem dwóch serc. I nagle Emmanuel, delfin oraz Kotlet wypłynęli jakby wystrzeleni z podwodnej armaty, tworząc przy tym wielki plusk podobny do fontanny. Emmanuel podpłynął do łodzi, na którą Kotlet bezskutecznie usiłował się wdrapać, i wepchnął na nią psa, trzymając go za zad. Rzucił na pokład nóż, który trzymał w lewej dłoni, i odwrócił się w kierunku delfina, który otwierając paszczę, wydawał dźwięk podobny do gruchania. Wyglądał przy tym, jakby się uśmiechał.

– Płyń do swojej rodziny, przyjacielu! I omijaj sieci!

Rybak ponownie poklepał go po głowie i łapiąc się za burtę, wciągnął swe ciało na pokład. Chłopcy pomogli mu położyć się na mokrych deskach, aby odpoczął. Kilka sekund leżał w bezruchu, a jedynymi dźwiękami, jakie wydawał, był głośny szybki oddech.

– Możemy panu jeszcze jakoś pomóc? – zapytał Aleks.

– Jasne, że możecie. Połóżcie się obok mnie i posłuchajcie, jak planeta żyje…

Adam i Aleks położyli się posłusznie, jeden z jednej strony Emmanuela, a drugi z drugiej. Kotlet leżał obok skrzyni na narzędzia i głęboko sapał. Słońce było już wyżej i jego radosnemu widokowi zaczęło teraz towarzyszyć przyjemne ciepło. Kuter kołysał się delikatnie, a po chwili znowu nie było słychać niczego poza lekkim szumem wiatru i delikatnym pluskiem wody.

– Zapamiętajcie to jeszcze raz, chłopcy. W życiu liczy się tylko miłość i pasja. Życzę wam z całego serca, abyście spotkali i jedno… i drugie.”

To był fragment mojej książki…ale jeszcze kilka dodatkowych słów  🙂

Te wschody słońca „złapałam” podczas mojego pobytu w Brazylii. Hotel przy słynnej Copacabana oraz owe 23 piętro pozwoliło mi „ogarnąć” prawie całą plażę. Można było się w nią wpatrywać i zatracić się w tym patrzeniu. Szum fal i szum miasta zlewały się ze sobą. Przyleciałam do Rio de Janeiro nocą. Kilkanaście kilometrów pomiędzy lotniskiem i hotelem spowodowało, że pokonując ten dystans spędziłam czas na średnio wesołej pogawędce „o wszystkim i o niczym” z niezbyt mrawym taksówkarzem. Lecz gdy wpadłam do hotelu i gdy tylko odsłoniłam zasłony okna hotelowego pokoju oraz usłyszałam szum oceanu, od razu zakochałam się w tym mieście. Mieście pięknym i brzydkim jednocześnie (nie byłabym sobą, gdybym później nie zaglądała do wszelkich możliwych do odwiedzenia kątów – tych bez ryzyka utraty głowy). Mieście bezpiecznym (w miejscach wyznaczonych dla turystów) i diabelsko niebezpiecznym dla zbyt naiwnych. Ale to była piękna podróż.

Dodaj komentarz

avatar
  Powiadomienia  
Powiadom o