Co pisarz chciał przez to powiedzieć? – cz. 1 – Paryż

25 lipca 2019

Monika Marin

 

Co to znaczy, że trylogia ,,Kroniki Saltamontes” jest wielowarstwowa?
Po pierwsze, że jednocześnie jest opowiedzianych w niej kilka historii, gdzie ta pierwsza jest bardzo łatwa do odczytania, a każda następna jest coraz bardziej zawoalowana, co powoduje, że ostatnia jest możliwa do odkrycia po kolejnym przeczytaniu powieści.
To znaczy również, że pewne sceny, zdania, są dwu, lub więcej – znaczne oraz że na inne treści może zwrócić uwagę czytający dorosły, a na inne dziecko. Nawet dwoje różnych dorosłych może tekst odczytać zupełnie inaczej. Dla przykładu, podobny mechanizm został zastosowany w filmie ,,Shrek”, na którym zdarza się, że w innych momentach śmieją się dorośli a w innych dzieci. Tworzenie fabuły, dialogów i opisów przy zwracaniu uwagi na aspekt dwu, lub wielowymiarowości spowodowało, że trylogię pisałam nieco dłużej, ale dziś, gdy spływają do mnie opinie na temat tego, że trylogia podoba się i dzieciom i dorosłym, a także ludziom o zupełnie różnych poglądach, stwierdzam, że warto było. Wiele scen było pisanych wolniej, i nawet jeśli czytającemu wydaje się, że dialog czy opis jest prosty, to może się zdarzyć, że wcale nie. Czasem jedno krótkie, ale celne zdanie poprzedzone było wielogodzinnym myśleniem. Tak jak w przypadku pewnych zdań, o których za chwilę.

Jedną z takich (niby) prostych scen jest historia z pierwszej części trylogii „Kroniki Saltamontes – Ucieczka z mroku”, która mówi o życiu Adama i Daniela w Paryżu. Adam trafił do paryskiej opuszczonej stacji metra przypadkiem, tak jak przypadkiem został wywieziony ciężarówką do Paryża. Gdy schronił się w metrze, okazało się, że jest to miejsce bardzo niebezpieczne, pełne szczurów i walczących o jedzenie ludzi. Wtedy Adam poznaje Daniela, dorosłego mężczyznę, który mu pomaga i spędza z nim czas. I tu zaczyna się historia….W tym mniej więcej momencie, podczas pisania rozpoczął się w mojej głowie korowód myśli: kim miałby być Daniel, jak będzie wyglądało życie Adama pod opieką Daniela, z której strony ukażę w swojej powieści Paryż (którego historia wojenna i powojenna wzbudza tak wiele kontrowersji i skrajnych uczuć)?

Zacznijmy od początku. Mniej więcej w tym samym czasie gdy zabierałam się za tę scenę, spotkałam się z moją serdeczną przyjaciółką na kawę. Ania, bo o niej mowa, jest osobą bardzo mądrą, bogatą duchowo, dobrą i co tu dużo mówić – kochającą książki. I podczas tego spotkania Ania opowiedziała mi historię, która jej się przytrafiła w jednej księgarni, w której zapragnęła kupić książkę dla nastoletniej córki swojej znajomej. Wertując półki w poszukiwaniu czegoś stosownego w pewnym momencie ujrzała dziewczynkę, nastolatkę w wieku podobnym do owej córki. Cóż za zrządzenie losu! Mając więc trudności w wybraniu książki zwróciła się do owej nastolatki z grzecznym pytaniem: ,,Szukam dobrej książki dla córki mojej znajomej, czy mogłabyś mi powiedzieć, którą ty byś wybrała na moim miejscu?” Pytanie jak pytanie, niby właściwe, okazało się jednak, że uruchomiło całą falę zaskakujących i zupełnie niepotrzebnych zdarzeń. Dziewczynka z księgarni spąsowiała, zesztywniała i wzrokiem zaczęła szukać swojej mamy. Gdy ją zauważyła, w panice uczyniła kilka kroków, drżącym głosem mówiąc, że jest nagabywana przez dziwną panią…Co się stało później w księgarni nie ma znaczenia dla mojej opowieści, skupmy się na reakcji dziewczynki. Jako mama dwójki dzieci z jednej strony rozumiem powód jej zachowania, ale z drugiej strony myślę sobie, czy myśmy (jako ludzkość, rodzice) przypadkiem nie przesadzili? Zgadza się, że świat jest pełen złych ludzi i należy dzieci przed nimi przestrzegać, ale czy wszyscy są źli? Rozumując w ten właśnie sposób, my sami – dorośli o dobrym sercu, nie powinniśmy już do nikogo wyciągać dłoni, ponieważ będziemy oskarżeni o przestępstwo?…

Postanowiłam, że postać Daniela będzie zaprzeczeniem tych wszystkich czarnych charakterów, przed którymi ostrzegamy nasze dzieci. Daniel miał być jednym z nas, człowiekiem dobrym, serdecznym, bezinteresownym. Dodatkowo, po stracie rodziny, pragnącym towarzystwa. Daniel stracił rodzinę na wojnie. Można zadać pytanie, dlaczego? Przecież historia mówi, że Paryż ,,został oddany bez jednego wystrzału”. Oczywiście. Ale po oddaniu Paryża, strzały padały (przed oddaniem zresztą też). Podczas powstania w Paryżu zginęło 1500 żołnierzy i cywilów, a do Drancy pod Paryżem, gdzie znajdował się obóz przejściowy dla Żydów trafiło 67 tysięcy osób (głównie z łapanek oraz siłą wypędzanych z domów), które to osoby w 60 konwojach wysłano do innych obozów zagłady (głównie do Oświęcimia). W ciągu jednego dnia, 16 lipca 1942 roku do Drancy wywieziono 12.884 osoby, w tym 5.082 kobiety oraz 4.051 dzieci. Z 67 tysięcy wywiezionych ludzi przeżyło 3 procent, którzy opowiedzieli tę część francuskiej historii, spychanej na margines, ze względu na wstyd za niektórych ludzi, którzy się do niej przyczynili…
Zatem w mojej powieści (w domyśle) rodzina Daniela została wywieziona do obozu w Drancy, pod jego nieobecność. Gdy Daniel wrócił, zastał puste mieszkanie. Tej historii nie ma w pierwszej części trylogii (jest w mojej głowie), a jej rąbek uchylam, ponieważ czasem myślę o dokończeniu w zupełnie innej książce historii Daniela (i kilku zresztą innych postaci.)
Tak więc mamy postać dobrego człowieka, który (jak już wiemy dlaczego), był samotny. Wiemy już także, dlaczego zamiast cieszyć się życiem i końcem wojny, przyjął rolę włóczęgi – ludzie, którzy tracą wszystko, bardzo często właśnie tak robią. To się nazywa załamanie psychiczne.
Adam miał wielkie szczęście, że spotkał w metrze właśnie Daniela.

Następną długo zajmującą moją głowę kwestią było opisanie samego Paryża. To, szczerze mówiąc było najtrudniejsze. W ,,Ucieczce z mroku” nie ma zbyt wielu opisów na ten temat, są jednak pojedyncze zdania, które raczej dostrzeże dorosły a nie dziecko. Stopień trudności w opisywaniu powojennego Paryża wzrósł, gdy przypomniałam sobie jak wyglądała historia oraz z jakiego punktu widzenia jest ona przedstawiana w różnych krajach.

Dodatkowo cały czas miałam w głowie myśl przewodnią: powieść ma być tak napisana, aby przede wszystkim była łatwa do odbioru dla dziecka.

Ponieważ ,,Ucieczka z mroku” w pierwotnej wersji jest napisana po polsku, skupiłam się zatem na tym, jak widzą historię Paryża Polacy. No i się zaczęło… Co mówi się w Polsce o tamtych czasach? Niewiele, a jeśli już, to są to te same zdania, tylko ubrane w inne słowa. Zacytuję: ,,Nie można porównywać powstania paryskiego do warszawskiego”, ,,Walka? Jaka walka?! Paryżanie to walczyli, ale tylko o stoliki w kawiarni”, ,,Ocalili Paryż, bo jak tchórze oddali go Niemcom”, albo ,,Najlepsi francuscy żołnierze to muszkieterowie”….itd. No cóż, każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie, a ja nie czuję się kompetentna, aby rozwijać ten wątek. Przede wszystkim jednak nie chcę pisać moich powieści w sposób ,,jedynie słuszny”, albo tak, by się komuś przypodobać. Piszę przecież wielowarstwowo, ukazuję różne punkty widzenia, lubię zadawać pytania. I powtórzę: najważniejsze w mojej powieści nie było to, co zrobili politycy, ale jak się musiał w tym wszystkim odnaleźć ,,zwykły” człowiek.

Jedną z rzeczy, które mnie bardzo drażnią jest generalizowanie. Analogicznie jak w przypadku dziewczynki z księgarni, która we wszystkich ludziach, którzy się do niej odezwą widzi potencjalnego łowcę organów, tak mówienie, że w Paryżu wszyscy ludzie w czasie niemieckiej okupacji się świetnie bawili, chodzili do teatrów, do fryzjera, jedli w restauracjach nie jest prawdą. Tak robili Paryżanie. Ale czy wszyscy? A co z tymi, którzy chodzili do restauracji i fryzjera aby zapomnieć o troskach i smutkach? A co z tymi, na których domy spadła bomba? (,,Bomba? Jaka bomba jeśli Paryż oddano bez jednego wystrzału” – o tym za chwilę.)

A niech tam, włożę kij w mrowisko. Traf chciał, że w Warszawie, na placu Krasińskich, tuż przed wybuchem powstania w getcie zmontowano karuzelę. Gdy zaczęły się walki, karuzelowy interes kwitł w najlepsze, gromadząc młodzież, dzieci ich rodziców. Napisał o tym Czesław Miłosz w wierszu: Campo di Flori.

Jego fragment:

(…)
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.
(…)

Wróćmy do Paryża. W naszej świadomości zakorzenił się obraz miasta oddanego okupantowi bez jednego wystrzału, w którym do późnych godzin nocnych działają budzące zgorszenie lokale. Ale ja pragnęłam obalić ten mit i zwrócić uwagę, że nie możemy oceniać całego narodu po tym, co wykonuje grupa ludzi. Czy wszyscy Polacy bawili się na karuzeli podczas likwidacji getta? Czy wszyscy Francuzi oddawali się zabawie podczas okupacji?
Paryż w ,,Ucieczce z mroku” był pokazany oczami małego chłopca potrzebującego pomocy i mężczyzny, którego rodzinę wywieziono do obozu zagłady.
Oni nie koncentrowali się na rozrywce, bo mieli dużo ważniejsze rzeczy do zrobienia. Dla nich świat był szary, brudny i beznadziejny, nawzajem pomagali sobie uciec z mroku, bynajmniej nie do lokalu pełnego rozrywek, choć informację o tym, że takie lokale funkcjonowały, delikatnie i bez wulgaryzmów przemyciłam w scenie, zanim jeszcze Adam poznał Daniela. Główny bohater, który jest dzieckiem, przedstawia to tak:

(…),,Jechaliśmy dalej powoli, mijając opuszczone budynki i smutnych ludzi, aż dotarliśmy do domu, w którym znajdowała się knajpka, a nad nią pokoje, od których biło czerwone światło.
-Tutaj nie możesz ze mną wejść. To miejsce dla dorosłych.” (…)

Dla dorosłego czytelnika przekaz jest raczej jednoznaczny. Dla dziecka, jeśli w ogóle zwróci na to zdanie uwagę – już nie (ale może być punktem zaczepienia do rozmowy). Napisanie tego zdania było dla mnie przemyceniem atmosfery tamtych czasów, która jakże często była mieszanką skrajnych zachowań.

Dlaczego nie napisałam wprost co miałam na myśli? Albo dlaczego nie pominęłam tego tematu? (W końcu po co sobie zawracać tym głowę). Ano dlatego, że wierzę w mądrego czytelnika, który nie jest człowiekiem, który udaje, że tematu nie ma, albo takim który wszędzie widzi zło.

Najskuteczniejszą metodą wychowawczą jest informowanie o zagrożeniach oraz instruowanie jak je rozpoznać i jak sobie z nimi radzić.

Unikanie tematu (zaliczając go do wstydliwych), albo (jak w przypadku dziewczynki z księgarni) – przedstawianie całego świata w czarnych barwach mogą spowodować, że w pierwszym przypadku dziecko będzie żyło w nieświadomości, przez co może stać się łatwowierną ofiarą, a w drugim, że widząc we wszystkich i wszędzie zagrożenie trudno mu będzie uwierzyć, że istnieją ludzie o dobrych intencjach (przez co może mieć problemy w nawiązywaniu relacji).

Dlatego w mojej książce to zdanie wygląda właśnie tak: jest informacja, ale napisana w taki sposób, aby dziecko ją jedynie przyjęło, bez wdawania się w szczegóły i brania odpowiedzialności za zło tego świata; albo nie zauważyło – jeśli nie jest na to gotowe.

Następnym (niby prostym) zdaniem, które zostało napisane po wyjątkowo głębokich przemyśleniach było:

,,W nowo wynajętym pokoiku wieczorami, przy blasku świeczki i szumie podnoszącego się z ruin Paryża, Daniel uczył mnie francuskiego”.(…)

Synonimami słowa ,,ruina” są: dekadencja, degeneracja, demoralizacja, upadek moralny, zbydlęcenie, zepsucie moralne, zgnilizna moralna”. W języku angielskim również słowo ,,ruina” tak jak w języku polskim, może mieć wiele znaczeń, również jako ,,moral ruin”. Mogłabym zatem pisząc to zdanie wyrazić swoje oburzenie dla frywolnego zachowania niektórych Francuzów żyjących w tamtych czasach. Ten sposób rozumowania podobałby się na pewno ludziom którzy swą wiedzę historyczną opierają wyłącznie na porównywaniu okupowanego Paryża, do okupowanej Warszawy, a w tym zestawieniu (jeśli chodzi o ogólnie przyjęte pojęcie moralności) Paryż wypada blado. Ale ja nie chciałam zaprzeczać, że ,,takie rzeczy” się działy. Pragnęłam zwrócić uwagę, że miały one miejsce, ale oprócz tego, wydarzyło się jeszcze coś, o czym niezwykle rzadko się mówi, a mianowicie…

…podczas, gdy historia mówi, że Paryż cudownie ocalał i nie został zniszczony (tak jak np. Warszawa) – nie znaczy, że został nietknięty, ponieważ w wyniku nalotów głównie na przedmieściach zginęło wielu ludzi i zniszczono wiele budynków.

Tę historię słyszałam od moich francuskich znajomych, gdzie tymczasem oni usłyszeli o niej od swojej babci. Nie wszyscy bowiem w czasie wojny mieli szczęście mieszkać na Avenue des Champs-Élysées. Wielu uboższych ludzi, jak w każdym mieście na świecie, o mieszkaniu w centrum mogłoby tylko marzyć. Ale do rzeczy.

Podczas II wojny światowej Paryż nie był tak mocno zbombardowany jak inne europejskie miasta, Warszawa, Rotterdam, czy Londyn, ale bomby na niego spadały. O tych bombardowaniach niewiele się mówi (ale można się o nich dowiedzieć w archiwum, lub z ust jeszcze żyjących świadków tamtych wydarzeń), co doprowadziło do mitu o mieście, które nie doznało żadnego uszczerbku. Powodem omijania tego fragmentu historii mogą być dwie rzeczy.
Pierwsza to taka, że większość bombardowań miała miejsce w dzielnicach robotniczych, które nie mając takiego prestiżu jak centralna część Paryża, traktowane były z lekceważeniem (,,Jeśli to nie Bulwar Haussmanna, to przecież nie Paryż!”)
Drugim powodem, dla którego nie mówi się zbytnio o bombardowaniach Paryża jest to, że zasadniczo był on bombardowany przez Brytyjczyków i Amerykanów, co jest dość kłopotliwe do wytłumaczenia, bo przecież byli to sojusznicy Francji. Powodem, że nie było zbyt wielu niemieckich bombardowań był fakt, że III republika ogłosiła Paryż (w czerwcu 1940 roku) ,,miastem otwartym” (co wciąż prowadzi do skrajnie nienawistnych komentarzy).

Poniżej trochę faktów, więc proszę o chwilę cierpliwości.

Jeśli chodzi o aliantów, celowali oni w wiele fabryk zlokalizowanych w Wielkim Paryżu, czyli jednej z największych w Europie koncentracji przemysłu z którego korzystały niemieckie siły okupacyjne. Dlatego też najbardziej ucierpiały dzielnice robotnicze.

Najstraszniejszy nalot bombowy miał miejsce w nocy 21 kwietnia 1944 roku w rejonie Porte de La Chapelle, w 18. dzielnicy. Cały obszar został zniszczony (anglo-amerykańskie bombowce atakowały stację rozrządową La Chapelle). Podczas tego nalotu zginęło 641 osób, a 377 zostało rannych. Nalot ten jest w dużej mierze zapomniany….

Oto relacja naocznego świadka: ,,Wielu ludzi wyjeżdża z Paryża. Ewakuowano kilka dzielnic (14 dzielnica, 18 dzielnica, Plaine St Denis, itp.) W Plaine St Denis było dziś rano 416 trumien. Kilka trupów wciąż pozostaje pod gruzami. Między nimi jest cała rodzina, ojciec, matka i sześcioro dzieci…Bomby wciąż eksplodują.”

Angloamerykański nalot na Paryż w dniu 21 kwietnia 1944 r. oburzył całą Francję, mówimy oczywiście o uczuciach zwykłych obywateli.

Przenosząc się do innego obszaru Paryża, robotnicza dzielnica Billancourt na południe od 16 dzielnicy była w czasie wojny ulubionym celem aliantów, ponieważ znajdowały się tam fabryki Renault. Pod koniec wojny Billancourt niemal całkowicie zniszczono pozbawiając życia wielu ludzi. 4 marca 1942 roku w czasie brytyjskiego nalotu bombowego zginęło 348 osób. Całkowicie zniszczono też stację metra Billancourt, więc jako schronu ludzie wykorzystywali inne stacje, które znajdowały się głębiej pod ziemią (np. Pyrénées Métro)
Bombardowania odbywały się również w ciągu dnia, a ludzie nie zawsze zdążyli schować się w metrze…

W maju i czerwcu 1944 roku 250 osób straciło życie, a 1000 zostało rannych podczas nalotu na Sartrouville.

Athis-Mons na południowych przedmieściach w 80 % zostało zrównane z ziemią podczas nalotu bombowego aliantów 18 kwietnia 1944 roku. Zginęło wtedy 300 osób a 4 tysiące straciło swoje domy.

Można mówić o szczęściu, że na zamek w Wersalu nie spadła żadna bomba, ponieważ 22 czerwca 1944 roku alianci zbombardowali obszar wokół dworca kolejowego Versailles-Chantiers. Życie straciło ponad 250 osób a 400 zostało rannych.

(Oczywiście naloty alianckie były nie lada gratką dla reżimu Vichy, który wykorzystał je jako propagandowe narzędzie przeciwko Brytyjczykom i Amerykanom.)

Tak jak wspomniałam, nalotów niemieckich było mniej. W maju i czerwcu 1940 roku miały miejsce dwa naloty bombowe na Paryż. Pierwszy odbył się w nocy 3 czerwca 1940 roku. Niebagatelna liczba, bo 500 samolotów niemieckiego Luftwaffe zbombardowało w trzech falach 3 bazy francuskich sił powietrznych, 22 stacje kolejowe i 15 fabryk w rejonie Paryża, w szczególności w 15-tym rejonie Billancourt -15. Zginęły 254 osoby a 652 osób zostało rannych.

Drugi niemiecki nalot bombowy na Paryż odbył się 11 czerwca 1940 roku, ale oprócz daty nie znalazłam już szczegółów tego tragicznego wydarzenia a jedynie opowieść babci mojej francuskiej znajomej, że ,,zginęło mnóstwo ludzi w tym kobiety i dzieci”.

Następne fale niemieckich bombardowań miały miejsce w 1944 roku. Hitler był wściekły, że niemiecki generał Von Choltitz nie przeprowadził rozkazu zniszczenia Paryża, więc nakazał Luftwaffe bombardować miasto tuż po jego wyzwoleniu w sierpniu 1944 r. Najbardziej znany atak bombowy miał miejsce w nocy 26 sierpnia 1944 r. Uderzono w kilka dzielnic Paryża: szpital Bichat na północy 18. dzielnicy, dzielnicę Blanc-Manteaux w słynnej dzielnicy Marais, w sercu Paryża, Buttes Chaumont w 19. dzielnicy, Porte de Montreuil w 20.dzielnicy, Porte de Vitry, Plade d’Italie i Porte d’Ivry w 13. dzielnicy, Mouffetard w 5. dzielnicy i dzielnicy Bastille….

26 sierpnia 1944 roku podczas niemieckiego nalotu bombowego zniszczono budynki przy rue des Francs-Bourgeois, w Marais, w samym sercu średniowiecznego Paryża. Spod gruzów wyciągnięto 21 osób. Żadna nie przeżyła.

Dlaczego z takimi szczegółami o tym piszę? Ponieważ opowieść o tym, że Paryż został zdobyty bez jednego wystrzału owszem, jest prawdziwa, ale nie uwzględnia losu tysięcy zwykłych ludzi, którzy stracili domy, a nawet życie. W internecie można znaleźć informacje na temat tego, że kobiety francuskie podczas okupacji spędzały czas u fryzjera, podczas gdy większa część Europy żyła w wojennej traumie.
Kreuje się nam obraz szczęśliwego Paryża, w którym nie zburzono żadnego budynku, a liczba kilku osób, które zginęły nie ma większego znaczenia. Ale…czym różni się matka, która straciła syna na wojnie, w której zginęło 1500 żołnierzy od tej matki, której syn stracił życie wśród 200 tysięcy ludzi? Czy rozpacz pierwszej matki jest mniejsza?

Trylogia ,,Kroniki Saltamontes” zaliczana jest do gatunku Fikcja Literacka i budując sceny, dialogi, postaci nie musiałam opierać się na faktach (jak np. w przypadku dokumentu, czy książki historycznej). Stąd więc w mojej trylogii wiele jest nieprawdopodobnych zdarzeń, których nie doświadczymy w rzeczywistości do której się przyzwyczailiśmy. Wielokrotnie więc korzystam z przywileju możliwości unoszenia się na skrzydłach wyobraźni.
Lecz w zdaniu: ,,W nowo wynajętym pokoiku wieczorami, przy blasku świeczki i szumie podnoszącego się z ruin Paryża, Daniel uczył mnie francuskiego” – zawarłam coś, co niezaprzeczalnie ma związek z faktami.

  1. Paryż podnosił się z ruin – ruin zbombardowanych budynków.
  2. Paryż podnosił się z ruin – podnosił się z ruiny moralnej (o udziale francuskiej policji w obławach w czasie których aresztowano Żydów wiedzieli wszyscy. Babcia moich znajomych będąc małą dziewczynką z przerażeniem obserwowała przez okno, jak z sąsiedniej kamienicy wywlekano siłą całe rodziny. Wśród nich było mnóstwo dzieci, które wcześniej razem się bawiły i nie miało znaczenia, że jedne pochodziły z rodzin francuskich a inne z żydowskich). Niestety dopiero po 50 latach (16 lipca 1995 roku) były prezydent Jacques Chirac odważył się przyznać, że Francja ponosi część odpowiedzialności za zbrodnie nazistowskie przeciwko Żydom.)

Bardzo zależało mi na użyciu sformułowania: ,,podnosić się z ruin”. Bo gdyby nie, to napisałabym ,,W nowo wynajętym pokoiku wieczorami, przy blasku świeczki i szumie Paryża, Daniel uczył mnie francuskiego” – i to również byłoby poprawne, ponieważ Paryż szumi… w końcu jest jednym z miast, które nigdy nie śpi.

Dla mnie najważniejszym było, aby w dwóch słowach przemycić do mojej powieści pamięć o ludziach, których śmierć jest dziś przez wielu bagatelizowana. O domach, które runęły, a o których niechętnie się mówi i pisze ponieważ nie był to Pałac w Wersalu oraz dlatego, że wstydem przyznać się, że większość z nich została zburzona przez aliantów. Pragnęłam przypomnieć o ojcach, matkach, synach i córkach, o ludziach różnych narodowości, którzy zginęli pod gruzami, (,,ale jak to…przecież Paryż oddano bez jednego wystrzału…”) oraz o tysiącach tych, którzy zostali aresztowani i wywiezieni do obozu w Drancy. To, że Daniel z mojej powieści również tam nie trafił zawdzięcza temu, że był nauczycielem (udzielającym lekcji nawet w czasie wojny) i akurat wtedy nie było go w domu.

Prości, skromni ludzie zawsze płacą najwyższą cenę: taką, że niewielu ich tragiczną historią chce sobie zawracać głowę.
Głosem większości mówić jest najprościej…ale… – nie bądźmy tacy…

Dodaj komentarz

avatar
  Powiadomienia  
Powiadom o