Dziecięce projekty i skupianie się na celu

14 października 2018

Monika Marin

 

Sport, który uprawiałam wiele lat temu był dla mnie nauką w przesuwaniu własnych granic, ćwiczeniem dyscypliny, radzeniem sobie z ogromnym stresowym obciążeniem i adrenaliną oraz nauczył mnie jasnego wyznaczania celu i…”wyłączania się”. Motocykle na których miałam przyjemność jeździć miały powyżej 600 ccm pojemności, ich prędkość maksymalna dochodziła do 300 kilometrów na godzinę. Skupienie w każdym ułamku sekundy było wręcz obowiązkowe, jego brak groził w najlepszym przypadku wypadnięciem z toru, a w najgorszym utratą życia. Wtedy, ponad dwadzieścia lat temu, wyrobiłam więc w sobie umiejętność skupiania się na celu. Musiało to być bardzo precyzyjne i wręcz „zimne”, bo kalkulacja wymagała skupienia nie tylko w trakcie wyścigu, ale i „przed”, aby już w głowie ułożyć sobie wirtualny tor, którym będę podążać. Wyścigi trwały różnie, ale zazwyczaj było to dwadzieścia, lub trzydzieści minut, podczas których nie mogłam sobie pozwolić na dodatkowe myśli. Być może istnieją jakieś osoby na świecie, które podczas pokonywania swoich własnych barier planują co będą jadły na obiad, ale ja zdecydowanie do takich osób nie należę. Wiele lat temu miałam również możliwość (jako dziennikarka) obserwować zachowanie kierowców rajdowych przed międzynarodowym rajdem. Mimo, że byli uśmiechnięci do kamer i podawali dłoń swoim fanom, ich umysły były gdzie indziej. Oni byli skupieni na celu. Do bólu. Do perfekcji.

Dziś po wielu latach doświadczeń (na motocyklu nadal jeżdżę, choć już nie ekstremalnie), stwierdzam, że wyrobienie w sobie takiego stanu, który pozwala na niesamowitą wręcz koncentrację może być przydatne w wielu dziedzinach życia. Gdy ktoś wykonuje bardzo ważną pracę, to jego sformułowanie „nie przeszkadzaj” nie musi być wcale wyrazem niegrzeczności. To prośba o zrozumienie, że w danym momencie potrzebujemy być sami ze sobą. Zauważyłam też takie zachowanie u dzieci. Jedno ma ochotę zanurzyć się w świat swojej wyobraźni i bawić się ustawiając w samotności klocki i figurki, podczas, gdy kilka innych namawia aby absolutnie wszyscy grali w piłkę. Tak się nie da. Każdy ma swój świat i dzieci potrafią „wyłączać się” zupełnie automatycznie, co potem może im się przydać w życiu, gdy będą miały pracować nad ważnym projektem, lub będą musiały samodzielnie rozwiązać trudną sprawę. Nigdy nie szukałam „dziury w całym”, gdy widziałam dziecko, które potrafi w swoim świecie spędzić kilka godzin. Podejrzewanie takiego dziecka o autyzm jest daleko idącym nieporozumieniem. Wiem o tym, bo sama jako dziecko potrafiłam zachowywać się w ten sposób. Zmuszanie więc małego człowieka do integrowania się na siłę i równanie do innych – może spowodować zatracenie w nim tej ważnej umiejętności. A co potem? Potem trzeba się jej uczyć na nowo, a to jest mniej więcej tak samo „proste”, jak nauka języka obcego w dorosłym życiu (podczas, gdy małe dzieci nie wiedzą, kiedy się nauczyły).

Ktoś może podważyć tę teorię stawiając jako porównanie nie sport motorowy, gdzie kierowca musi sam o sobie decydować, a na przykład sport drużynowy, chociażby popularną piłkę nożną. Tutaj ważna jest umiejętność współpracy, porozumiewania się, czytania w myślach innych piłkarzy. Sport drużynowy działa na innych zasadach, zgadza się. Ale i tutaj umiejętność polegania tylko i wyłącznie na swoim własnym komputerze o nazwie mózg – również jest bardzo przydatna. Na przykład: umiejętność wyłączenia się, aby dziesiątki tysięcy kibiców na trybunach nie zagłuszyły własnych myśli w momencie, kiedy wynik meczu zależy od ułamków sekund i nie jest dziełem przypadku, a kalkulacji jednego piłkarza. Wielcy sportowcy tym się różną od tych przeciętnych, że oprócz wyćwiczonego ciała, potrafią z perfekcją jubilera szlifującego diament osiągnąć cel. I wygrać mecz.

Prawda jest jednak taka, że umiejętności skupienia się na celu i zatracenia się dla tego celu tak naprawdę nie musielibyśmy się uczyć, gdyby nam tego regularnie nie zabierano w dzieciństwie. Należałoby się zastanowić czy formułowania „musicie bawić się razem”, „dziel się zabawkami”, „dostosuj się” pasują do każdej sytuacji? Wciskanie jednej formy wychowawczej każdemu dziecku i zawsze, jest jak zakładanie garnituru na rozdanie dyplomów, ale i na basen zamiast slipek. To nie działa, a nawet może być śmieszne. Czy dzieci muszą się bawić razem, gdy mają inne cele? Na pewno nie…Dzieci są do bólu szczere i bardzo często potrzebują zabawy w samotności. To co piszę może się wydać mało odkrywczą „oczywistą oczywistością”, ale tak naprawdę jest poważnym tematem do przerobienia. Powinna ten temat przerobić szkoła, która w większości przypadków i nie z własnej winy, a z winy systemu, traktuje uczniów „taśmowo”. Wybitne jednostki mają następujące wyjścia: 1. zamknąć się w sobie. 2. próbować się dostosować (kosztem własnej indywidualności), 3. zbuntować się pokazując swój mózg i kręgosłup (czym narażą się zapewne). Szkoła nauczy działania w grupie (nie mylić ze współpracą, co jest osobnym tematem), ale nie wypielęgnuje indywidualności – bo nie ma na to czasu. Jest to zadanie nasze, rodziców, a zaczyna się ono wtedy, gdy uszanujemy zmagania naszego dziecka w piaskownicy (nawet, gdy dla nas będzie to mało znaczące), podczas układania klocków oraz tworzenia jakiejkolwiek innej twórczej pracy. Bez wtrącania się, oceny, moralizowania. I naprawdę nie chodzi tu tylko i wyłącznie o stworzenia „dzieła”, ale o wzmacnianie w dziecku umiejętności skupienia się na celu. Po co? By w dorosłym życiu nie musiało się tego uczyć od nowa.

Dodaj komentarz

avatar
  Powiadomienia  
Powiadom o