Historia z życia Marka Twain’a (i wielu innych pisarzy) o której nie dowiesz się w szkole
Monika Marin
Na świecie jest tylko jedna rzecz, która podoba się wszystkim. Tą rzeczą jest chleb.
Jedno ze zdań na temat tego, jak rozpoznać wartościową książkę, wypowiedział mistrz pedagogiki i pióra, Janusz Korczak:
,,Ilekroć, odłożywszy książkę, snuć zaczniesz nić własnych myśli, tylekroć książka cel zamierzony osiąga.”
Mimo, że powyższa myśl Korczaka powinna być głównym kryterium oceny każdej książki, to wiele powieści otrzymuje niepochlebne recenzje utytułowanych znawców literatury a i czasem ,,zwykłych” czytelników z zupełnie innego powodu. Dlaczego więc niektórzy krytycy z takim upodobaniem i pasją zmieniają się ze wzbudzającego szacunek filozofa – myśliciela w szalonego patomorfologa, który z radością rozkłada powieść na czynniki pierwsze? Oceniając ile dobrego uczynił człowiek dla jakiejś grupy ludzi, nie zastanawiamy się przecież, czy ma on zdrową wątrobę i proste zęby. Ale kolejne nasuwające się pytania są jeszcze bardziej intrygujące. Z upływem czasu bowiem okazuje się, że właśnie te pozycje, które wywołały najwięcej emocji potrafią stać się arcydziełem literatury. Dlaczego zatem tak bardzo niektórych drażniły? Co łączy literaturę Marka Twain’a, Hermana Melville’a, Emily Bronte, Margaret Mitchel, F. Scott Fitzgeralda i wielu innych świetnych pisarzy? Ano to, że….
…ich książki wyprzedziły swoją epokę.
Przyjrzyjmy się.
Mark Twain „Przygody Hucka Finna”
Krytycy twierdzili, że powieść nie nadaje się do bibliotek, a jej miejsce znajduje się w slumsach. Jedna scena z książki zadecydowała, że powieść została wycofana z wielu bibliotek w Stanach Zjednoczonych (chodzi o scenę, gdzie główny bohater staje się świadkiem linczu i zabójstwa). Gwoździem do trumny stało się zdanie szanowanego znawcy literatury: ,,Inteligentni oraz szanowani ludzie nie powinni TEGO czytać”.
Powieść ta dziś jest klasykiem literatury młodzieżowej.
Herman Melville „Moby Dick” (Wieloryb)
Książka jest wielowymiarowa i niejednoznaczna a przede wszystkim trudna do sklasyfikowania. Polowanie na wieloryba jest w niej przedstawione jako alegoria walki dobra ze złem. Pisarz posługuje się mieszanką różnych stylów, bo gdyby skupić się jedynie na fragmentach, to mielibyśmy do czynienia z książką przygodową, potem dramatem, literaturą naukową, a wszystko to przeplecione wywodami filozoficznymi. Słowa krytyków brzmiały: ,,Zbyt wiele w książce niedociągnięć i błędów by się nad nią pochylać”, ,,To nie powieść a śmieć, manifest złego smaku i absurd”, ,,wiele bzdur” albo ,,jeśli ktoś poszukuje przykładów złej retoryki, sztucznego i przesadnego sentymentu, a także niespójnej angielszczyzny – skorzystam z możliwości polecenia książki pana Melville’a.”
Dzisiaj powieść uznawana jest za arcydzieło literatury światowej.
Emily Brontë „Wichrowe wzgórza”
Niektórzy krytycy nie pozostawili na powieści suchej nitki. Uważali, że jest słaba, niespójna, ma złą konstrukcję, mówi o niczym, źle się czyta i nie ma zbyt wielu walorów artystycznych. Inni zarzucali pisarce zbytnią brutalność.
Do dziś książka była wielokrotnie adoptowana przez reżyserów sztuk teatralnych i filmowców i znajduje się wśród najlepszych i najbardziej wartościowych powieści wszechczasów.
Margaret Mitchel „Przeminęło z wiatrem”
Powieść była aż 38 razy odrzucana przez wydawców, a gdy w końcu została wydana, krytycy nie dawali jej żadnych szans na sukces. Książkę porównywano do tanich czytadeł. Mówiono też: ,,pani Mitchel nie wymyśliła niczego nowego”, ,,może być, ale zachwyt to przesada”. Krytykowano też styl pisania Margaret Mitchell: ,,Można uznać, że jest w porządku, ale nie można nazwać go wybitnym.”
Do tej pory powieść sprzedała się w dziesiątkach milionów egzemplarzy i na jej podstawie nakręcono jeden z najsłynniejszych filmów w historii kina.
F. Scott Fitzgerald „Wielki Gatsby”
Przy pierwszym wydaniu (w 1920 roku) nie można było mówić o sukcesie, ponieważ jak na Stany Zjednoczone sprzedaż była bardzo słaba. Pierwsze recenzje również nie dawały powieści większych szans. Najłagodniejsze brzmiały: ,,Literacki niewypał”, ,,Powieść do poczytania w klozecie”.
Dziś powieść należy do klasyki światowej literatury i znajduje się na listach lektur obowiązkowych w amerykańskich liceach.
Trylogia „Kroniki Saltamontes” przypadła do gustu tysiącom czytelników, ale nieprawdopodobnym byłoby nie usłyszeć ani jednej uwagi. Bo tak jak słowa uznania dodają skrzydeł autorowi, to (jak pokazała historia) słowa krytyki uwiarygodniają książkę. Zdarzyło mi się więc usłyszeć na przykład: ,,Ten samolot Macchi MC.205 to chyba nie był aż taki silny, żeby rozwalić stodołę.” Wielu czytelników nie wie jeszcze, że jednym z moich koników (żeby nie powiedzieć – koni) jest motoryzacja. Przez kilkanaście lat pracowałam jako dziennikarka prasowa (głównie motoryzacyjna), a częścią mojej życiowej historii jest udział w Motocyklowych Mistrzostwach Polski. Jeździłam też jako dziennikarka prasowa i telewizyjna na rajdy samochodowe od Mexico City po Kraków, testowałam samochody od Chicago po Monachium i nic co ma silnik i jeździ, pływa, czy lata nie jest mi obce. Nie kokietując fałszywą skromnością bez ogródek więc powiem, że trudno mnie w tym temacie zagiąć (tym bardziej zaskakujące jest to dla kogoś, kto kojarzy pracę pisarza z siedzeniem za biurkiem i wynajdywaniem faktów do swoich książek w Wikipedii). Tak więc samolot ten miał prawo wyjechać z impetem z drewnianej, nadgryzionej zębem czasu stodoły o słabej kondycji, ponieważ Macchi MC.205 to samolot myśliwski posiadający rozpiętość – 10,50 m, długość – 8,85 m, wysokość – 3,05 m, wagę – 2524 kg, i powierzchnię skrzydeł – 16,80 m². Dodatkowo zaopatrzony był w silnik Daimler – Benz DB. 605A o mocy 1475 KM. Powyższe dane techniczne są prawdziwe, ale ponieważ trylogia ,,Kroniki Saltamontes” zaliczana jest do gatunku Fikcja Literacka to mój Macchi MC.205 mógłby mieć zupełnie inne parametry, bo na przykład jeden z bohaterów podrasowałby go tajemniczą substancją z przyszłości.
Analogicznie sprawa ma się z literówkami w książkach, które rozpraszają podczas czytania albo nawet drażnią. Błędy drukarskie zdarzają się, mimo skrupulatnej pracy edytora i zwykle poprawiane są przy kolejnych wydaniach. Osobiście sama ich nie lubię. Ale wiele książek z błędami drukarskimi z biegiem lat nabywa wartości i sprzedawane są na licytacjach i aukcjach jako unikatowe. Szczególnie jeśli było to pierwsze (historyczne) wydanie danego tytułu (tak jest w przypadku ,,Kronik Saltamontes”). Zatem przyjmując ten punkt widzenia posiadając pierwsze historyczne wydanie z błędem, czytelnik powinien tę książkę schować w bezpiecznym miejscu a potem przekazać wnukom. Kto wie, czy za ileś – dziesiąt lat wnuk nie sprzeda jej za duże pieniądze. (Pierwsza edycja ,,Przygód Hucka Finna” Marka Twain’a z 1884/85 roku posiadała dwa błędy na stronie 57 – słowo ,,saw” zostało błędnie wydrukowane jako ,,was” i ,,decides” jako ,,decided”. Ten kto dziś posiada oryginalną kopię z błędami zalicza się do szczęściarzy – wersja bez podpisu warta jest 13 tysięcy dolarów, kopię z autografem autora sprzedano zaś za 162 tys. dolarów). Z przedziwnego rodzaju (trudnym do nazwania) uczuciem oświadczam więc, że w jednym tysiącu (spośród kilku tysięcy) egzemplarzy pierwszego wydania II części (,,Kroniki Saltamontes – Tajemnicze bractwo”) w twardej oprawie błąd drukarski występuje z tyłu na okładce: słowo ,,gdzieniegdzie” widnieje ze spacją: „gdzie niegdzie”. Kto nabył trylogię ,,Kroniki Saltamontes” w twardej oprawie (z tegoż pierwszego wydania) niechaj sprawdzi, czy nie jest jednym z tysiąca posiadaczy egzemplarza z tym błędem i być może z tego powodu należałoby się raczej uśmiechnąć.
(Przy okazji: gdy po wcieleniu się w rolę detektywa odkryłam w jaki sposób do powstania tego błędu doszło, postanowiłam, że historię tę również kiedyś opiszę).
Osobiście uważam, że najlepszym krytykiem jest CZAS. Zatem czy zdanie innych się liczy? Oczywiście! Mark Twain twierdził, że niepochlebne zdania krytyków najlepiej napędzają sprzedaż. Uważał również, że im bardziej utytułowany krytyk nie zostawił na książce suchej nitki, a mimo to ona dobrze się sprzedaje, tym większe szanse, że ta właśnie książka wyprzedziła swoją epokę i będąc niepodobna do innych, ma szansę stać się klasykiem literatury (tak było, kiedy po niepochlebnych recenzjach wycofano ,,Przygody Hucka Finna” z bibliotek – podczas gdy inni pisarze popadliby z tego powodu w depresję, Twain nie krył zadowolenia, że książka jest na ustach wszystkich).
Jeden z moich znajomych (wykładowca uniwersytecki) powiedział mi kiedyś, że literaturoznawca owszem, powinien znać się na literaturze, ale mimo szczerych chęci i pewności siebie – nie jest w stanie przewidzieć jak będzie wyglądała konstrukcja (czy wiele innych aspektów) powieści za wiele dziesięcio, czy set – leci. Literaturoznawcy nie są jasnowidzami. Gdyby byli, potrafiliby przewidzieć sukces niejednej książki zamiast mieszać ją z błotem (zakładając, że przy tworzeniu recenzji nie kierowali się osobistymi negatywnymi pobudkami). Krytyk może jedynie subiektywnie przypuszczać, a recenzja oparta na przypuszczeniu nie musi być trafiona. Nie sposób przecież autorytatywnie i z całą pewnością ustosunkować się do czegoś co ma dopiero nadejść. A jeśli (tak jak w przypadku ,,Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchel) książka według literaturoznawców jest słaba, ponieważ nie wniosła do kultury niczego nowatorskiego, ale mimo to podoba się czytelnikom, to być może w piękny sposób ,,zagrała na strunach duszy” i niezależnie od formy, konstrukcji, stylu, języka – ,,pozwoliła /czytelnikowi/ na snucie własnych myśli”.
Złe pióro krytyków „(…) Hucka Finna”, „Moby Dick’a”, „Wielkiego Gatsby” czy wielu innych (słynnych obecnie) książek wynikało z tego, że próbowano ocenić tekst opierając się na tych dziełach, które już zostały uznane i zaliczone do tak zwanej dobrej literatury. Ale przecież jedyną stałą rzeczą na świecie jest to, że wszystko się zmienia, niezależnie od tego, czy komuś się to podoba, czy nie. Gdyby tak nie było, dziś Literacką Nagrodę Nobla otrzymywałyby apokryfy i romanse rycerskie. Być może na tym właśnie opierał swoją wypowiedź Mark Twain mówiąc, że krytycy nie są w stanie ocenić książki, która wyprzedziła swoją epokę. Twierdzenie, że jesteśmy w stanie przewidzieć jakie będą kryteria ocen i gusta ludzi, którzy dopiero się urodzą jest daleko idącą arogancją. Tak jak w przypadku krytykowania złej retoryki, błędów, niedociągnięć i niespójnej angielszczyzny „Moby Dick’a” Hermana Melville’a, które okazały się później mocnymi filarami książki, wyróżniając ją spośród innych i stawiając na piedestale wraz z wybitnymi dziełami wszechczasów. Czas pokazał, że to, co w książce uznano za beznadziejne, było tak naprawdę jej zaletą. Pora zrozumieć, że świat zmienia się coraz szybciej i np. taktyk wykorzystywanych w wojnie cybernetycznej nie może oceniać znawca metod zastosowanych przez Hannibala w drugiej wojnie punickiej.
Przy obecnym tempie rozwoju cywilizacji mniej istotnym jest, jak powinny wyglądać walory techniczne książki. Ważniejsze jest to, jakiej treści potrzebuje ludzkość, by odnaleźć się w świecie, który w piorunującym tempie nadchodzi i u którego przedsionka stoimy.
Współczesny człowiek podczas swojego życia obserwuje tyle zmian, ile nasi przodkowie przez kilkadziesiąt czy kilkaset lat. Czy zatem oceniając wiele dziedzin sztuki, w tym literaturę, nie skupiamy się przypadkiem na czymś, co za chwilę nie będzie miało żadnego znaczenia?
Jeden z najbardziej szanowanych przeze mnie nauczycieli (j.francuskiego) powiedział do mnie kiedyś: ,,pal licho jak jest skonstruowane to zdanie. Ty mi lepiej powiedz, co pisarz miał na myśli”. Zawsze uważałam, że ,,co pisarz miał na myśli” wie sam pisarz, ale nie zmienia to faktu, że na tym powinniśmy się skupiać. Oglądając obraz ważniejsze jest, jakie budzą się w nas uczucia obcując z dziełem, niż jakiej grubości pędzlem artysta malował tło.
A jak to jest z ,,Kronikami Saltamontes”? Po 6 latach od wydania pierwszej części trylogii koncentruję się przede wszystkim na opiniach dzieci i młodzieży świadczących o tym, że trylogia wkomponowuje się w zdanie Janusza Korczaka, który odkąd pamiętam był moim guru. Zdecydowana większość komentarzy na temat trylogii jest pozytywna, a sporadyczne uwagi mają swe źródło w nieznajomości tematu (jak w przypadku samolotu myśliwskiego Macchi MC.205), albo pracy składu i drukarni, na co jako autorka miałam już niewielki wpływ. Powtórzę zatem:
„Ilekroć, odłożywszy książkę, snuć zaczniesz nić własnych myśli, tylekroć książka cel zamierzony osiąga.”
A teraz anegdota. Dawno temu jeden z młodych obiecujących pisarzy zwrócił się do Ernesta Hemingway’a aby ten zrecenzował jego świeżo napisaną książkę. Hemingway, już wtedy bardzo sławny, odpowiedział: ,,Nie oczekuj ode mnie opinii na temat swojej książki, ponieważ zawsze będzie ona negatywna. Jeśli twoja powieść jest dobra – z zazdrości, jeśli zła – ze szczerości.” Czy anegdota jest prawdziwa? Nie wiem. Wiem jednak, że lekko zmodyfikowana została wykorzystana w filmie Woody Allen’a ,,O północy w Paryżu” z 2011 roku.
Na koniec kilka faktów. W 2017 roku w Polsce ukazało się ponad 36 tysięcy książek, w Niemczech prawie 90 tysięcy, we Francji ponad 80 tysięcy. Kilkanaście lat temu Koncern Mountai View policzył i ogłosił na swoim blogu ile książek zostało wydanych na całym świecie w czasach nowożytnych. Ta liczba to 129 864 880 i z pewnością do dziś znacznie się powiększyła. Co z niej wynika? Po pierwsze, że w takim tłoku, trudności z tak zwanym ,,przebiciem się” miałby niejeden (znany dziś) pisarz żyjący 100, 200 czy 300 lat temu. A po drugie, że jeden człowiek nie jest w stanie dostrzec, a co dopiero przeczytać nawet części tych książek. Jeśli więc krytyk, literaturoznawca czy ,,zwykły” czytelnik spośród milionów wydanych na świecie pozycji wybrał i pochylił się nad jedną, aby wypunktować jej słabe strony, ale przede wszystkim poświęcając dla niej swój cenny czas, to… jednak coś intrygującego musi w niej być.
Bo najgorszą reakcją jest…brak reakcji.