Porto – łaszące się koty, zapach krewetek i most Maria Pia.
Monika Marin
W Porto od razu poczułam się swojsko. Zupełnie tak, jakbym przyjeżdżała tu dziesiątki razy. Bo niemal takie samo pranie wisiało w Sienie i w Pizie (czasem mam wrażenie, że to dokładnie to samo pranie), zdawało się, że prześladował mnie ten sam kot, który łaził za mną w Marsylii, a okna opuszczonych budynków przypominały oczy – zupełnie tak jak w Barcelonie. W wąskich uliczkach w których dobrze jest się zgubić w poszukiwaniu cienia i duchów przeszłości można znaleźć wiele wrażeń. Z jakiegoś okna dobiega głośna muzyka, ktoś się kłóci, kto inny zbiega ze schodów z płaczem, a na pobliskiej ławce namiętnie całuje się jakaś para. Do tego kobieta z wałkami na głowie stojąc na środku ulicy rozmawia z sąsiadką z drugiego piętra i blokuje uliczny ruch. I ten zapach. Gdybym miała określić go dobitnie to przypomina mi on zapach mokrej ścierki pomieszany z zapachem smażonych krewetek. Pomiędzy wplata się nienachalnie wiatr znad rzeki i oceanu. Siadam przy stoliku w knajpce porośniętej bluszczem. To nie jest zwykły bar, kelner każe na siebie długo czekać. Wtedy o moje nogi ociera się kolejny kot. Obok krzątają się gołębie i łapią każdy okruch, który łaskawie spadnie z talerza. Do uszu dobiega muzyka z wnętrza knajpki. Ktoś gra na pianinie. Patrzę na rzekę. Przy brzegu stoi mnóstwo łódek (barco rebelo), którymi dawniej rzeką Douro transportowano beczki z winem. W oddali majaczy most Ponte Dom Luis I, symbol Porto. Ależ mnie kusiło, aby właśnie o nim napisać kilka słów w mojej książce. Ale nie uległam tej pokusie. Napisałam o innym moście w Porto zaprojektowanym przez tą samą firmę (Gustave Eiffel). Nieco mniej sławny Most Maria Pia łączy Porto z Vila Nova de Gaia. Dziś już nie spełnia żadnej funkcji oprócz tego, że cieszy oko zwiedzających oraz… znalazł się w III części mojej trylogii.
„Kronik Saltamontes -Nowe życie” – trzecia część trylogii.
(…) „Ciepły wiatr głaskał ich po twarzy. Podnieśli się z trawy i ujrzeli miasto. Chiara spojrzała na rzekę, nad którą wisiał pokaźnych rozmiarów żelazny most. Po drugiej stronie stały ciasno ustawione kamienice. Nie znała tego miejsca, ale czuła, że jest jej bliskie.
– To most Maria Pia – powiedział Leonard. Dotknął jej ramienia, zawahał się, po czym błyskawicznym ruchem wziął ją na ręce.
– Idziesz po wodzie! – krzyknęła.
– Chyba nie chcesz pomoczyć sobie sukienki! – zażartował.
Nie przestawali patrzeć sobie w oczy.
– To, co się dzieje teraz, dopiero nas spotka. Tak samo jak kilka innych zdarzeń, których jedynie dotknęliśmy, wiesz?
Pokiwał głową.
– Gdy przejdę na drugą stronę rzeki, będziemy już poza bramą…
– Nie musimy wracać… – westchnęła Chiara. – Możemy zostać tu na zawsze.
– Obiecaliśmy, że wrócimy – odparł Leo. – Jesteśmy Alumnos, którzy niebawem staną się strażnikami. Wędrujemy przez wieczność i nie musimy się bać. Przecież wiemy oboje, że to, o czym marzymy, i tak nastąpi.
– Ale tylko jeśli ty i ja będziemy pamiętali, że wartość życia mierzy się liczbą rozwiązanych spraw, a nie pokonanych ludzi.
– Ja nie zapomnę.
– Ja też nie.
Zaczęła ich otaczać mgła. Gęstniała z każdą chwilą, aż zaczęła przypominać gęsto tkany tiul. Kropelki wody tańczące nad taflą zlały się z głównym strumieniem rzeki. Miasto zniknęło.”. (…)
Dodaj komentarz